Kamila Zięba – instruktorka jogi vinyasy i ashtangi, tancerka zafascynowana ruchem, która ciągle odkrywa nowe ścieżki samospełnienia. Rozmawiamy z nią o jej nieoczywistej miłości do jogi, świadomości oddechu i pokonywaniu impasu na macie.
Kasia Kubiak: Dla wielu instruktorów jogi, z którymi miałam do czynienia, joga była „miłością od pierwszego wejrzenia”, a w zasadzie od pierwszego wejścia na matę. Wiem, że w Twoim przypadku tak nie było.
Kamila Zięba: To prawda. Nie zaiskrzyło między nami od razu (śmiech). Na początku poszłam na zajęcia z ciekawości. Chciałam też zwyczajnie się rozruszać. Ale nie poczułam flow.
Kiedy joga po raz kolejny pojawiła się na Twojej drodze, było już zupełnie inaczej.
Można powiedzieć, że joga wyciągnęła mnie z dołka. Kilka lat temu, kiedy studiowałam taniec za granicą, znalazłam się w bardzo trudnej sytuacji. Wszystko nagle zaczęło się rozsypywać.
Któregoś dnia przechodziłam obok studia jogi. Na drzwiach wisiało zaproszenie na praktykę transformującą. Składała się ona ze 108 powitań słońca. Podczas tej sesji poczułam niezwykłą moc jogi, spokój i połączenie z innymi uczestnikami. Wtedy zdałam sobie sprawę, że jeśli poradziłam sobie z tyloma powitaniami słońca, poradzę sobie z całą resztą (śmiech).
Od tej pory chodziłam na zajęcia regularnie. Joga stała się dla mnie czymś tak podstawowym jak poranne mycie zębów.
Czy Twoja praktyka się zmieniła, odkąd ukończyłaś kurs trenerski dla nauczycieli jogi?
Kurs joga ashtanga, który ukończyłam, jest bardzo intensywny. Przez cały czas powtarza się na nim ten sam schemat – sekwencję tych samych asan.
W pewnym momencie poczułam się znużona i zmęczona. Wytrwanie w tej drodze pozwoliło mi jednak odkryć coś więcej niż fizyczną stronę jogi. Dzięki tej powtarzalności i przewidywalności stała się ona dla mnie medytacją. I chociaż lubię zmiany i powiew świeżości, ashtanga pozwoliła mi odkryć, że stałość może być czymś fajnym. Joga ashtanga stała się moją bezpieczną przystanią. Choć teraz wolę vinyasę (śmiech).
A czym jest vinyasa?
Vinyasa to połączenie ruchu z oddechem. To prowadzona przez nauczyciela sekwencja asan. Płynnie przechodzi się od jednej pozycji do drugiej, łącząc je z wdechem i wydechem. Jeśli zastygamy tu w jakiejś pozycji, to na krótko, a naszym drogowskazem są odczucia w ciele i oddech.
To – w odróżnieniu od jogi iyengara – joga dynamiczna, mniej surowa. Techniczne wykonanie asany nie jest tak ważne. Nadal obowiązują nas jednak zasady bezpieczeństwa i precyzyjność ruchów. Oba te rodzaje jogi doskonale się uzupełniają.
Jak wyglądają zajęcia jogi vinyasy?
Na początku zawsze jest krótka medytacja z własną intencją, która pomaga się skupić na swoim wnętrzu. Część dynamiczną lubię zaczynać od powitań słońca, które rozgrzewają i dodają energii.
Potem jest część, która za każdym razem wygląda inaczej. W zależności od potrzeb pracuję nad mobilnością, stawami, otwarciem poszczególnych partii ciała (np. klatki piersiowej), rozluźnieniem itd.
Całość jest przeplatana przez vinyasę, czyli stałą sekwencję ruchów.
Na koniec lubię wprowadzić pozycje odwrócone, które pozwalają nabrać dystansu i spojrzeć na wiele spraw z innej perspektywy.
Całość kończy głęboki relaks przy dźwiękach muzyki.
W jodze, a w vinyasie chyba szczególnie, ważny jest oddech, który nierozerwalnie łączy się z ruchem. To połączenie nie dla każdego jest tak oczywiste. Dla wielu osób jakakolwiek świadomość oddechu pojawia się dopiero w momencie wejścia na matę. Czy podobnie było w Twoim przypadku?
Tak, pełna świadomość oddechu pojawiła się u mnie dopiero w momencie wejścia na matę. Choć z przecież ze świadomym ruchem miałam do czynienia już wcześniej.
Pamiętam, że podczas studiów tanecznych ktoś zwrócił mi uwagę, że mam bardzo krótki wydech, a podczas oddechu mój brzuch w ogóle się nie unosi. Po raz pierwszy zauważyłam, że mam bardzo spięty brzuch. I dopiero wówczas zdałam sobie sprawę z oddechu. Nadal jednak zdarza mi się o nim zapominać w codziennym życiu i nad tym pracuję.
Chyba każda osoba, która praktykuje jogę, prędzej czy później doświadczy impasu lub przeciążenia. Chodzi mi o taki moment, kiedy po szybkich postępach nagle odczuwasz, że Twoje ciało odmawia dalszej współpracy. Przestajesz robić postępy, a przynajmniej tak Ci się wydaje. Jak sobie z tym poradzić?
Nie mam na to jednoznacznej recepty. Ja miałam mnóstwo takich momentów i nadal je miewam.
Po raz pierwszy poczułam to, intensywnie ćwicząc jogę ashtangę. Po szybkich postępach, nadwyrężyłam mięśnie i poczułam, że się wręcz cofam.
Pomogło mi zmniejszenie intensywności aktywności i zmiana formy ruchu. W tym przypadku była to vinyasa i tai chi. Moje ciało zaczęło pracować w inny sposób i to mu pomogło.
Czyli czasem warto sobie odpuścić?
Zdecydowanie. Najważniejsze jest słuchanie siebie i skupienie na własnym ciele. Nie ma sensu porównywać się z kolegą czy koleżanką z maty obok.
Warto praktykować w zgodzie ze sobą, ze swoim samopoczuciem. Dla mnie to też nieustająca lekcja odpuszczania sobie.
Pomaga Ci w tym taniec?
Tak. Choć pojawił się w moim życiu dosyć późno, dzięki niemu poczułam, że ruch to moje powołanie. Zaczynałam oczywiście od nieśmiałych eksploracji w domu, potem był taniec towarzyski, ale dopiero przy tańcu współczesnym odkryłam, że to jest to. Poza tym pociągają mnie inne formy ruchu, lubię łączyć różne techniki, interesuję się masażami, a ostatnio odkryłam sztuki walki i coś, co nazywa się gyrotonic.
Co byś chciała dać uczestnikom Twoich zajęć?
Wspólna praktyka, zwłaszcza poranna, daje mnóstwo niepowtarzalnej energii. Chciałabym, żeby ta energia, którą wspólnie wytworzymy, towarzyszyła nam wszystkim przez cały dzień. Chciałabym, żeby uczestnicy moich zajęć poczuli wzmocnienie, oczyszczenie i akceptację. Siebie i tego, co ma nadejść.
Dziękuję za rozmowę. Namaste.