Zaczęło się od impulsu. Po latach życia w napięciu, przebodźcowaniu, z nieustanną gonitwą myśli i chronicznym zmęczeniem, poczułam, że potrzebuję czegoś więcej niż kolejnej sesji jogi, praktyki oddechowej czy nawet wakacji. Potrzebowałam prawdziwej zmiany. Tak zaczęła się moja przygoda z codzienną praktyką jednej z najbardziej wymagających technik medytacyjnych – medytacją OSHO dynamiczną.
Medytacja dynamiczna – królowa aktywnych praktyk
Medytacja OSHO dynamiczna nie bez powodu nazywana jest „królową” wśród medytacji aktywnych. To intensywny proces składający się z pięciu faz: chaotycznego oddychania, ekspresji emocji, skakania z mantrą, zatrzymania i tańca. Każda z nich pełni konkretną funkcję – najpierw mobilizuje ciało i emocje, potem prowadzi do eksplozji, zatrzymania i ostatecznego rozluźnienia.
Być może brzmi to niewinnie, ale uwierz mi, jest ekstremalnie.
Wyzwanie, które miało być eksperymentem
Na początku potraktowałam to jako eksperyment. Przez dziewięć tygodni codziennie (lub prawie codziennie) przechodziłam przez ten sam rytuał. Z tą samą muzyką, tą samą strukturą. Ale każdy dzień przynosił coś nowego.
Pierwsze dni były walką – z ciałem, które odmawiało współpracy, z umysłem, który nieustannie oceniał i sabotował, i z emocjami, które domagały się uwagi. Ale im dłużej trwała praktyka, tym więcej zyskiwałam: wglądu, lekkości, spokoju. I zaufania – do siebie, do procesu, do życia.
Ciało nie zapomina
Największym zaskoczeniem było dla mnie to, jak głęboko pracuje ciało. W trakcie medytacji OSHO dynamicznej wypływały z niego emocje, które – jak sądziłam – dawno zostawiłam za sobą. Wracały przebłyski wspomnień, które wydawały mi się zamkniętym rozdziałem Doświadczenia straty, lęku, żalu, samotności, a nawet rozpaczny odżywały, ale po to, by w końcu mogły zostać dostrzeżone i uznane. Czasem odpuszczone.
Ten proces nie zawsze był przyjemny. Czasem czułam, że się rozsypuję, rozpadam na milion kawałków. Ale siłą medytacji dynamicznej jest to, że po etapie „rozłożenia na łopatki” potrafi poskładać na nowo. Zresztą dynamiczna nie jest jednostronna – odsłania nie tylko trudne emocje, ale też te piękne, czyste i budujące. Od dawna nie doświadczyłam tak intensywnego poczucia wdzięczności, miłości i empatii do siebie i do świata. Chyba nigdy nie miałam w sobie większego zaufania do siebie i do procesu. Bo nawet, kiedy było trudno, czułam, że jestem bezpieczna.
Energia, której nie spodziewałam się odzyskać
Jednym z największych efektów, jakie przyniosła mi regularna praktyka medytacji OSHO dynamicznej, był powrót energii. Nie tej nerwowej, wynikającej z adrenaliny i presji. Ale tej spokojnej, głębokiej, płynącej z wnętrza. Takiej, która pozwala rano wstać i nie czuć zmęczenia jeszcze przed pierwszą kawą. Takiej, która sprawia, że znów chce się gotować, spacerować, spotykać z ludźmi.
Po kilku tygodniach zauważyłam, że lepiej śpię. Że mój umysł – zwykle rozbiegany i nadaktywny – potrafi się zatrzymać. Że moje reakcje na stres są łagodniejsze. A kiedy coś mnie dotyka, wracam do równowagi szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Zaczęłam rozpoznawać nadchodzące momenty kryzysu dużo wcześniej. I chociaż nie zawsze udaje mi się przed nimi chronić, czuję, że mam pod ręką narzędzie, które skutecznie przywraca mnie do równowagi.
Codzienność wygląda inaczej
Nie, medytacja dynamiczna nie rozwiązała moich problemów. Ale pozwoliła mi zyskać narzędzia, by się z nimi mierzyć.
Nauczyłam się obserwować – siebie, swoje reakcje, emocje, myśli. A czasem po prostu być, bez potrzeby zmieniania czegokolwiek. Medytacja OSHO dynamiczna pomogła mi zanurkować w siebie głębiej niż kiedykolowiek.
Zauważyłam też, że wiele zmian, które wcześniej wydawały mi się niemożliwe, zaczęły dziać się same – jakby naturalnym skutkiem bycia bardziej obecną i świadomą.
Nie wszystko było łatwe
Nie chcę, żeby ten tekst brzmiał jak laurka. Przez dziewięć tygodni nie raz miałam ochotę zrezygnować. Nie raz czułam frustrację i fizyczne zmęczenie. Walczyłam z lękiem („co znowu wyjdzie na powierzchnię dzisiaj?”) i ze zniechęceniem. Ale ani razu nie pożałowałam, że wytrwałam do końca.
Wiem, że każdy kryzys był częścią procesu. Każda trudność – bramą do czegoś nowego. I choć czasem było ciężko, zawsze po drugiej stronie czekała ulga, lekkość albo chociaż trochę więcej przestrzeni wewnętrznej.
Czy warto?
Zdecydowanie tak.
Medytacja OSHO dynamiczna to intensywny, głęboki i czasem wymagający proces. Ale też potężne narzędzie transformacji – nie tylko emocjonalnej, ale też fizycznej i energetycznej.
Po dziewięciu tygodniach nie jestem innym człowiekiem. Ale jestem bardziej sobą. Bardziej obecna. Mniej zautomatyzowana. Bardziej osadzona w ciele i emocjach. Z większym poczuciem sprawczości i… spokojniejszym umysłem.
I choć to koniec mojego wyzwania, to nie koniec tej drogi. Bo medytacja dynamiczna zostaje ze mną – jako rytuał, wsparcie i przypomnienie, że każda zmiana zaczyna się od zatrzymania i bycia blisko siebie.