Beata Pasikowska (Jagat Prem Kaur) – Uzdrowicielka, nauczycielka jogi Kundalini i przewodniczka duchowa. W rozmowie z My Meditation Space opowiada o trudnym doświadczeniu samoistnego uaktywnienia energii Kundalini, nieudanych próbach oszukania przeznaczenia i tęsknocie za życiem korporacyjnym. A także o korzyściach z sesji jogi nidry i gongów tybetańskich.
Kasia Kubiak: Beato, jesteś „człowiekiem biznesu”, ale kilka lat temu zrezygnowałaś z pracy w korporacji. Wtedy Twoje przeznaczenie się o Ciebie upomniało i dało temu wyraz, w dosyć niespotykany i spektakularny sposób.
Beata Pasikowska: Bardzo ceniłam sobie pracę w korporacji. Lubiłam pracować w ustrukturyzowany sposób. Lubiłam też, kiedy sporo się działo. Zarządzałam projektami w międzynarodowym środowisku, więc dużo było tam też przestrzeni kreatywnej. Jednak od kiedy ponad sześć lat temu samoistnie przebudziło się we mnie Kundalini, moje życie się zmieniło.
Do tej pory myślałam, że energię Kundalini, która jest niezwykle silną energią życiową, możemy przebudzić tylko za pomocą jogi Kundalini.
Kiedyś Kundalini przebudzało się naturalnie, ale współcześnie to rzadkość. Nawet wśród moich nauczycieli. Zazwyczaj Kundalini przebudza się w bardzo łagodny sposób i po jakimś czasie się wycisza.
Kiedy moja energia Kundalini zaczęła się bardzo drastycznie podnosić, nie wiedziałam, co się dzieje. Miałam już za sobą takie zdarzenie, ale byłam wtedy w aśramie, w świątyni Śiwy w Indiach, i wówczas było to przyjemne, wręcz orgazmiczne doświadczenie. Tym razem było inaczej. Czułam, jak coś wewnątrz mojego ciała coś napiera, podnosi się i opada. Bardzo długo się przepychało przez poziom serca, a kiedy doszło do głowy, zaczęłam tracić kontakt z rzeczywistością. Spędziłam tydzień, leżąc lub siedząc w pozycji medytacyjnej, patrząc na świat jakby zza szyby.
Jeden z moich znajomych skierował mnie do szamana, który poradził mi, żebym się temu poddała. Po tygodniu zmagań stwierdziłam, że nie mogę tak dłużej funkcjonować. Miałam małe dziecko, którym musiałam się zająć. Zaczęłam na siłę, małymi kroczkami, wracać do rzeczywistości. To, że tak właśnie działa na mnie przebudzona Kundalini, potwierdził Janusz Wiśniewski, który został moim pierwszym nauczycielem jogi Kundalini.
Wtedy Twoje życie zaczęło się zmieniać?
Już wcześniej ćwiczyłam jogę, ale po tym wydarzeniu od razu poszłam na kurs jogi Kundalini i bardzo szybko zostałam nauczycielem. Szybko przeszłam też poszczególne szczeble w hierarchii Kundalini i zostałam członkiem w zespole europejskim. Niewiele później okazało się, że moją ścieżką jest uzdrawianie. Kundalini nadal jest we mnie aktywne, przez co w moim życiu bardzo dużo się dzieje.
Przeczytaj też nasz tekst o medytacji Kundalini
Czy łatwo Ci było zaakceptować Twoją nową ścieżkę i wszystko, co działo się w Twoim życiu?
Nie było łatwo i nie chciałam tego, co się działo. Kundalini to energia ognia, przez którą stałam się wrażliwa na wszelkie impulsy z zewnątrz. Tymczasem mój układ nerwowy jest od lat przeciążony. Mam problemy ze szpikiem kostnym, bo Kundalini wytrąca wapń z moich kości, obciążając też układ krwionośny.
Ale Kundalini przynosi mi też dużo dobrych rzeczy. Kiedy w moim życiu się coś zamyka, to otwieram się na coś nowego i to przychodzi. Kiedy potrzebowałam nowej pracy, to ją po prostu dostałam. To cały czas płynie.
Dalsza część tekstu znajduje się pod zdjęciem
A jednak musiałaś zrezygnować z pracy, którą lubiłaś?
Ponad dwa lata walczyłam i zapierałam się, żeby nie odejść. Ale moja dusza sabotowała wszystko: ciągle psuł mi się komputer i telefon, cały czas resetowały się wszystkie hasła, zawieszały systemy. Jak prowadziłam międzynarodową konferencję, wszystko się rozłączało.
Na pewnym etapie zaczęłam mieć poważne problemy zdrowotne. Którego razu stanęłam w drzwiach biura i nie mogłam przez nie przejść. W końcu dotarło do mnie, że jak czegoś nie zmienię w swoim życiu, to umrę tam na stojąco (śmiech).
Tego dnia wróciłam do domu i poddałam się. Powiedziałam do siebie: skoro taka ma być moja ścieżka, to niech tak będzie. Zaakceptowałam to dzięki moim nauczycielom i przewodnikom duchowym. Zrozumiałam, że wbrew swojej woli wypływającej z ego, muszę zaakceptować wolę mojej duszy. Bo to ona wybrała taką ścieżkę.
Czy myślisz, że te dwa światy, biznesowy i duchowy, mogą się kiedyś połączyć?
Świat biznesu już szuka alternatywnych rozwiązań. Problemem jest to, że funkcjonuje on w tzw. dolnym trójkącie. To lustrzane odbicie górnego trójkąta, czyli energii wyższych. Na tym polu jest bardzo dużo do zrobienia, ale na ziemi już następują zmiany energetyczne. Patriarchat zaczyna tracić swoją władzę na rzecz matriarchatu. Ten jest otwarty na współpracę i na łączenie, a nie na wykorzystywanie innych.
Dalsza część tekstu znajduje się pod zdjęciem
Co może jeszcze zyskać biznes, wchodząc na ścieżkę rozwoju duchowego?
Biznes ma służyć ludziom. Nie chodzi w nim tylko o przychód, ale także o kreację rzeczywistości. Docelowo daje on nam materialne utrzymanie, ale ma także pomagać w rozwoju ludzkości. Cały wszechświat oparty jest na zmianie. Biznes zarządza światem, więc jest kluczem, który może pomoc zmienić losy świata.
Kiedy świat obiegła informacja o zanieczyszczeniu oceanów plastikiem, zaczęły powstawać firmy, które robią buty z ananasa i skórek jabłek albo bambusowe kubki. Jeśli biznes prowadzą świadomi ludzie, nie ma wyzysku. To odpowiednie prowadzenie energetyczne sprawia, że zyski są większe i równomierne dla wszystkich.
Porozmawiajmy o technikach, które wspierają wewnętrzny rozwój. Czym jest joga nidra?
W przestrzeni uzdrawiania to jest tzw. joga śnienia. Ludzie ją uwielbiają, bo podobnie jak na sesjach gongów, nie wymaga żadnego wysiłku (śmiech).
To jest medytacja prowadzona – ciało się relaksuje, a umysł podąża za głosem, przez co można go przekierować na inne przestrzenie. W końcu to, w jaki sposób my funkcjonujemy, wynika głównie z tego, jak funkcjonuje nasz umysł. To on zarządza naszym ciałem.
Podczas jogi nidry większość osób zasypia, co też jest OK. Ale jednak warto wytrwać, nie śpiąc – gdy jesteśmy w w takim połączeniu, w śnieniu, nasze fale mózgowe zmieniają częstotliwość. Zrelaksowany umysł pociąga za sobą ciało, w którym zaczyna lepiej przepływać energia. Gdy pozwolimy ciału funkcjonować naturalnie, wchodzimy w stan homeostazy, w którym ciało ma zdolność samoregeneracji. Podnosi się też nasza witalność.
Często już jedna sesja jest skuteczna, ale powrót do codziennego życia na nowo przynosi stres i spięcia. Warto utrwalać takie rozluźnienie w ciele, praktykując regularnie.
Dalsza część tekstu znajduje się pod zdjęciem
Podobnie działają gongi?
Efekt jest taki sam, choć joga nidra to rodzaj autohipnozy na poziomie umysłu. A gong działa z pozycji piątej i siódmej czakry, po to żeby całe ciało wprowadzić w wibracje. Instrumenty działają na konkretnej częstotliwości, do której automatycznie dostraja się nasze ciało. Jest to tzw. naturalna częstotliwość, którą niestety zaburzają sprzęty elektroniczne. Destabilizuje ona pracę umysłu, otwierając nas na naturalny przepływ.
Podczas sesji gongów dźwięk jest często niespodziewany i niekontrolowany. Głos jest bardziej stabilny, płynny. W obu praktykach robi się przerwy po to, żeby zaskoczyć umysł, wybijając go z dotychczasowego trybu.
Czy w trakcie takiej sesji mogą pojawić się jakieś negatywne odczucia?
Dźwięk gongu jest tak łatwo przyswajalny, bo odzwierciedla dźwięk kosmosu. Działa on też mocno na naszą podświadomość, więc zdarza się, że w trakcie sesji mogą obudzić się mocno skrywane emocje, np. lęk. Te emocje muszą się jednak kiedyś obudzić, żebyśmy mogli stawić im czoła.
Kiedy jesteśmy w wysokich wibracjach, otoczeni dźwiękiem, ta konfrontacja nie jest zazwyczaj tak bolesna. Warto obserwować ten proces i być uważnym. Jeśli czujemy, że w trakcie takiej medytacji dzieje się coś negatywnego, co nam nie służy, to można się wycofać. Zawsze można przyjrzeć się temu z boku i objąć miłością, czułością, uczuciem, mantrą lub dźwiękiem gongu.
1 Comment
Damian
damiangarry88@gmail.com witam , czy do energi kundalinni moga sie przypinac inne istoty ?