Ula Radzińska, założycielka przestrzeni medytacyjnej My Meditation Space opowiada, czym jest dla niej medytacja, o swoich trudnych początkach i skutkach ubocznych regularnej praktyki.
Kasia Kubiak: Kiedy zaczęła się Twoja droga medytacyjna?
Ula Radzińska: Chyba na studiach, choć już wcześniej próbowałam medytować. Uczyłam się w średniej szkole muzycznej i grałam na fortepianie. Żeby opanować stres, zaczęłam pracować nad ciałem techniką Alexandra. Poprzez oddech miałam lepiej poczuć swoje ciało, ale wtedy nie nazywałam tego medytacją. Po prostu chciałam lepiej grać.
Później próbowałam medytacji prowadzonych, korzystałam z różnych aplikacji. A ponieważ jestem osobą, która robi mnóstwo rzeczy, był to dla mnie doskonały czas na planowanie. Nikt mi nie przeszkadzał, nikt do mnie nie dzwonił, a ja na spokojnie wszystko układałam sobie w głowie i pędziłam dalej. To był dla mnie całkiem miły czas, ale miałam poczucie, że jakoś mi ta medytacja słabo idzie (śmiech). Kiedy przypadkiem znalazłam się na warsztatach, które prowadziła Veechi w 2016 roku, i doświadczyłam medytacji w ruchu, doznałam olśnienia. Zrozumiałam, że jeśli ożywi się ciało, poruszając nim w ustrukturyzowany sposób, wejście w ciszę staje się kompletnie innym doświadczeniem. I ma niesamowitą moc. Było to dla mnie bardzo odkrywcze.
To doświadczenie popchnęło Cię w stronę nauczania medytacji?
Było ono dla mnie na tyle ważne, że chciałam odwdzięczyć się Veechi, asystując jej przy kolejnych warsztatach. Dzięki temu zobaczyłam, jak to wygląda z tej drugiej strony. To Veechi namówiła mnie do prowadzenia medytacji. Od 2017 roku robię to raz w tygodniu dla siebie, moich pracowników i dla każdego, kto chce przyjść. Ukończyłam też profesjonalny kurs prowadzenia medytacji aktywnych. Dla mnie jest to dzielenie się czymś, co każdy może i powinien umieć.
Jak działa medytacja na osoby, które przychodzą na Twoje zajęcia?
Wiele osób podkreśla, że medytacja wnosi do ich życia spokój i poczucie bezpieczeństwa, ale też zaufania do siebie. U wielu osób zaskakującym skutkiem ubocznym jest zmiana w sposobie zachowania. Nagle ludzie, którzy do pory wtapiali się w tłum, na wszystko się zgadzali i nigdy nie podnosili głosu, zaczynają mówić „nie” lub śmiać się tak głośno, że słychać je w całym budynku. To dla mnie sygnał, że medytacja działa.
W medytacji fascynuje mnie, że dzięki praktyce dostrzegamy więcej i jesteśmy w stanie przełamać pewne schematy, które nam nie służą. Czy tak się rzeczywiście dzieje? Czy medytacja może działać aż tak głęboko?
Ja obserwuje tu dwa mechanizmy. Po pierwsze, medytacja jest ćwiczeniem siebie w byciu obserwatorem, a rzeczy zauważone przestają boleć. Po drugie, to „puszczanie”, o którym mówisz, dzieje się na poziomie fizycznym. Stres zatrzymuje się w ciele. Dopiero ruch, czy dźwięk pozwalają im się ujawnić. Kiedy w końcu je zobaczymy, medytacja pozwala je „dopłakać”, czy wyśmiać, a przede wszystkim daje im ujście. Dzięki temu możemy zobaczyć i zaakceptować siebie takimi, jakimi jesteśmy – doskonale niedoskonałymi. To jest długa droga, w której powoli odkrywamy w sobie poszczególne warstwy.
Ile potrzeba czasu, żeby zobaczyć pierwsze efekty zmian, jakie wywołuje w nas medytacja?
Ja postawiłam przed sobą cel długoterminowy, bo zakładam, że do końca życia będę medytować. Pewnie będę zmieniać techniki, które bardziej mi w danym momencie pasują. Dla mnie to jest rutynowa codzienna czynność jak mycie zębów. Ale jeśli ktoś zaczyna i chciałby poczuć efekt, to mówi się o magicznej liczbie 21 dni. Już po 7 dniach widać różnicę, jeśli praktykuje się codziennie jeden rodzaj medytacji. Ważna jest powtarzalność. Warto też wypróbować różne techniki i wybrać tę, która nam najbardziej pasuje. Można praktykować w grupie lub samemu. Najlepiej przyjmować wszystko, co się w tym czasie pojawi, robić swoje 100% w danym czasie i danym miejscu. Nawet wybranie najprostszej medytacji, czyli siedzenie w ciszy przez godzinę, ma wielką moc.
Codzienna medytacja wydaje się superluksusem w dzisiejszych czasach. Co jest dla Ciebie największą korzyścią, jaką odnosisz ze swojej praktyki?
Dla mnie najważniejsze jest to, że podejmuję lepsze decyzje na każdym poziomie życiowym. Te decyzje płyną z innego miejsca, niż wcześniej. Jeśli chcesz podejmować lepsze decyzje finansowe, które wpłyną na Twoje życie, to może lepiej zacząć (śmiech). Ale dotyczy to też decyzji zawodowych, dotyczących relacji z partnerem, dziećmi czy samym sobą. To jest potężne narzędzie, choć bardzo niedoceniane. Ja traktuję medytację, jako dawanie sobie szansy, żeby móc pełniej żyć i doświadczać wszystkiego, co mnie spotyka.
Jakie znaczenie ma to, czy medytujemy w grupie, czy w samotności?
Medytacje w ruchu lepiej jest praktykować w grupie. Np. przy medytacji dynamicznej większą moc ma praktyka z innymi ludźmi, bo ma się więcej siły. Podczas tej medytacji czasem wykonujemy „dziwne” ruchy. Jeśli wykonujemy je w domu, nasz mózg bardzo szybko mówi: to nie jest dla ciebie, zajmij się czymś innym, wróć do łóżka. Sama pamiętam swoje początki, kiedy zastanawiałam się: co ja tutaj robię? Jeśli otaczają nas ludzie, którzy robią to z nami, to rzeczywiście łatwiej stać się oddechem czy ruchem i być w tym totalnie. A pewnie dla niektórych łatwiej medytuje się w domu. Warto sprawdzić, co nam bardziej służy.
I podążać za tym?
Tak. Nawet najprostsza praca z oddechem ma ogromną moc. Ja często praktykuję medytację, która polega na bardzo wolnym nabraniu i wypuszczeniu powietrza. To pozwala mi wrócić do ciała w trudnych momentach. I w całym tym pośpiechu i szaleństwie pozostać człowiekiem z otwartym sercem. Czuję, że to jest coś ważnego i że dzieci powinny uczyć się tego w domu i szkole.